Biegun Południowy
Piesza wyprawa Mateusza Waligóry na Biegun Południowy. 1250 km w 58 dni przez lodową pustynię Antarktydy.Piechotą na Biegun Południowy
Mateusz Waligóra z sukcesem zakończył wyprawę, której której celem jest dotarcie do stacji badawczej Amundsen-Scott. Marsz rozpoczął w zatoce Hercules Inlet na brzegu lodowca i udał się na południe. Droga przez lodową pustynię Antarktydy liczyła 1250 km, a jej pokonanie zajęło Mateuszowi 58 dni.
Ekspedycję na biegun południowy przygotowywał przez wiele lat. Doświadczenie w długodystansowych wędrówkach zbierał m.in. na Grenlandii i pustyni Gobi. Wszystko po to, aby na Antarktydzie czuć się bezpiecznie, na tyle, na ile to możliwe. Wyprawa była pretekstem, aby opowiadać o kryzysach zdrowia psychicznego, a także poruszać kwestie zmian klimatu, które szczególnie dotykają rejony polarne.
Jak mówił polarnik przed wyprawą: Nie obawiam się zimna, choć temperatura może spaść poniżej -40 stopni Celsjusza. Na to jestem przygotowany. Ale są rzeczy nieprzewidywalne. To szczeliny i wiatr. Idę sam, nie będzie nikogo, kto mógłby mnie z takiej szczeliny wyciągnąć. Żeby zminimalizować ryzyko wpadnięcia do szczelin, biegun południowy zdobywa się w nartach.
Drugim zagrożeniem jest wiatr. Na antarktycznym pustkowiu potrafi rozpędzić się do ponad 150 km/godz. Takie podmuchy obniżają odczuwalną temperaturę o kilkadziesiąt stopni i uniemożliwiają marsz. Jedynym schronieniem jest wtedy namiot.
Namiot, podobnie jak wszystkie inne potrzebne rzeczy, Mateusz Waligóra ciągnął za sobą na „pulkach”, specjalnych sankach. W dniu startu wyprawy ważyły 130 kg. Tam też znajdowała się żywność – przede wszystkim liofilizaty. W drodze na biegun codziennie musiał przyjąć ok. 5-5,5 kcal. Jak mówił przed wyprawą: „zabieram też duży zapas żółtego sera, orzechów, suszonych owoców, słodyczy. I masło. Sprawdziło się świetnie podczas marszu przez Grenlandię”
Po przejściu około 300 km w kilkanaście dni polarnik przyznawał, że jest ciężko. Antarktyda to najbardziej suchy kontynent świata, tymczasem do tamtej pory miał tylko jeden dzień bez opadów śniegu. Mówił wówczas: „Jeśli tylko pogoda się poprawi, postaram się przyspieszyć i regularnie pokonywać ok. 25 km dziennie. Na razie spowalnia mnie śnieg, a także whiteout – biała ciemność. Trudno wtedy iść szybko, utrzymać prawidłowy kierunek. A nawet równowagę.”
Jak mówił Mateusz „Najtrudniejsza w przemierzaniu pustyń – nieważne czy pełnych piasku, czy śniegu – jest niematerialność celu. Idąc na nartach przez Antarktydę, gdy ze względu na whiteout [białą ciemność] nie widzisz niczego wokół, twoja determinacja musi być ogromna. Nie zobaczysz celu przez dwa miesiące codziennej wędrówki. Ale on jest. Wiesz o tym. Niesiesz go w sobie”.
Po pokonaniu około 1000 kilometrów na Waligórę czekał jeden z najtrudniejszych odcinków leżących na trasie wyprawy – ogromne pola zastrug, czyli zasp nawianego i zamarzniętego śniegu. Po jego pokonaniu polarnik poruszał się już po w miarę płaskim terenie, na wysokości 2700 m n.p.m. Mówił wtedy: „Czuję, jakbym był na 4500 m n.p.m, brakuje mi tlenu. Mimo że idę po płaskim, to mam problemy z oddechem. To frustrujące. Głowa by chciała, a płuca i nogi nie mogą”.
Mateusz Waligóra jest czwartą osobą z Polski, która dotarła do bieguna południowego w taki sposób – samotnie i bez wsparcia. Dotychczas sztuka ta powiodła się jedynie Markowi Kamińskiemu, Małgorzacie Wojtaczce i Jackowi Libusze.